Nawigacja |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Spacer po Krośnie „Valetudo bonum optimum” |
|
|
Spacer po Krośnie
„Valetudo bonum optimum”
Gorzki smak ziół
Pomiędzy trzustką a wątrobą
kursuje ból -
punktualnie niezawodny
jak cesarsko - królewski ekspres.
Między mrowieniem w stopach
a kłuciem w mostku -
symfonia melancholii
i nieodparta chęć
by napić się wódki,
kieliszek znieczulenia
na gorzki smak ziół.
I nie mów mi , że mam o siebie dbać,
bo widzę w szarości dnia,
że jesień co rok smutniejsza.
Co rusz słychać alarmujące wieści o nowych infekcjach atakujących ludzi jesienną porą. Większość moich znajomych choruje lub właśnie zakończyła ten dolegliwy stan. Niestety, jesień to okres niedomagania duszy i ciała. Coraz mniejsza emisja promieni słonecznych oraz przygnębiająca aura przemijania, osłabiają nasze organizmy. Trzeba jakoś z tym walczyć. Tylko jak? Ruch i świeże powietrze. Tego nam trzeba o tej porze roku. Wdziejmy zatem ciepłe paltociki, głowy zabezpieczmy czapkami – i w drogę. Zapraszam na spacer po Królewskim Wolnym Mieście Krośnie.
Przedzierające się przez ciemne, żeglujące po niebie niczym piracka flota chmury, anemiczne promienie październikowego słońca, liżą swoimi złotymi jęzorami żółknące liście majestatycznych, wznoszących się tuż za kutym, czarnym ogrodzeniem, porastających krośnieńską nekropolię przy ulicy Krakowskiej starodrzewów. Tańczące światłocienie październikowego przedpołudnia sprawiają, że nogi same skręcają w stronę cmentarnej bramy. Tuż za nią szorstkie piaskowce nagrobków cichym szeptem opowiadają historie odległe, zapomniane, nieznane pędzącemu gdzieś tłumowi przechodniów. Spoglądam na pierwszy z brzegu pomnik… Juliusz Kallay Doktor Medycyny .
Ot kilka słów wyrytych w szarożółtym karpackim piaskowcu. A przecież pod tymi kamieniami spoczywa człowiek nietuzinkowy. Urodzony w Roku Pańskim 1809 w Domaradzu, potomek węgierskiej szlachty, który swoje wspaniałe życie związał z Krosnem. Do szkół uczęszczał w Przemyślu, następnie studiował filozofię we Lwowie. Na wieść o wybuchu powstania w 1830 roku zaciągnął się do ułanów i dosłużył stopnia wachmistrza. Po upadku powstania pan Juliusz wyjechał do Wiednia gdzie studiował medycynę. Już jako lekarz osiadł w Krośnie. Jego dni wypełniała praca oraz liczne pasje, którym namiętnie się oddawał. Był znany z zamiłowania do przyrody oraz historii i literatury. Szczególnie pasjonowała go literatura romantyczna oraz starożytna historia. Jako Madziar z urodzenia i Polak z wyboru, gdy wybuchło powstanie na Węgrzech, wraz z przyjaciółmi organizował przerzut polskich ochotników do oddziałów gen Bema. Wspólnie z aptekarzem Janem Łagońskim oraz dziedzicem Potoka Adamem Stojanowskim zorganizowali w Krośnie w 1848 roku Gwardię Narodową. Doktor Kallay został wybrany Przewodniczącym Rady Narodowej. Działania zarówno rady jak i gwardii rozniosły się szerokim echem i wkrótce do grodu nad Wisłokiem przybył krewny Kallaya, Antoni Jeziorański, późniejszy bohater Wiosny Ludów i generał powstania styczniowego, który wspomagał przerzut młodzieży do węgierskiego powstania oraz szkolił gwardzistów w ułańskim rzemiośle. Ścigany przez władze austriackie Jeziorański, dzięki Kallayowi zdołał uniknąć aresztowania i opuścił bezpiecznie Krosno by udać się na Węgry i wstąpić do legionu polskiego.
Działalność Juliusza Kallaya na rzecz społeczeństwa oraz miasta przerwała ciężka choroba, w wyniku której, dziewiątego grudnia Roku Pańskiego 1861, odszedł na zawsze ten węgierski szlachcic a polski żołnierz, lekarz i patriota.
No cóż, trzeba ruszyć dalej, zapewne świętej pamięci doktor Juliusz, podobnie jak współcześni lekarze zalecał intensywne spacery jesienną porą. Opuszczamy zatem cmentarz i intensywnym marszem drałujemy sobie ulicą Marszalka Piłsudskiego w stronę starego miasta. Mijamy jakże zasłużony dla zdrowia krośnian, wzniesiony w latach trzydziestych przez architekta Stanisława Bergmana, monumentalny gmach ubezpieczalni przy ulicy Podwale, by ukrytymi pomiędzy kamieniczkami schodami dostać się do ulicy Zjazdowej a następnie do Rynku.
Zgrzaliście się? Nie szkodzi. Na wszelki wypadek warto uzupełnić witaminy. No tak , czyli trzeba poszukać apteki. Z tym nie problem dzisiaj. Ale czy tak było zawsze? Nie bardzo. Rozglądnijmy się zatem po krośnieńskim Rynku. Kamienica nr osiem stoi sobie spokojnie od wieków na rogu ul Sienkiewicza. Kiedyś należała do wójta sądowego Jana Długosza, stąd jej dawna nazwa – „długoszowska”. W wieku dziewiętnastym właścicielem tego domu był farmaceuta Leopold Chodacki. Prowadzony przez niego zakład farmaceutyczny nosił dumną nazwę „Apteka pod Jednorożcem”.
W Roku Pańskim 1867, właścicielem kamienicy oraz apteki został wielce zasłużony mieszczanin Wojciech Pik. Postać godna przypomnienia ze względu na dokonania tego wspaniałego patrycjusza królewskiego grodu. Urodził się w 1832 roku na ziemi sandomierskiej. W 1856 ukończył farmację na Uniwersytecie Lwowskim, następnie pracował w aptece Ignacego Łukasiewicza w Jaśle. Od 1860 roku związał na stałe swoje życie z Krosnem. Tutaj w 1871 ożenił się z siedemnastoletnią Marią Stacherską, siostrzenicą Ignacego Łukasiewicza. W latach 1867 do 1869 pełnił funkcję burmistrza Krosna, przez wiele kadencji był radnym miejskim i powiatowym. Pan Wojciech zaangażowany był w wielu gremiach i organizacjach. Kierował Towarzystwem Zaliczkowym, uczestniczył w pracach komitetu budowy szpitala. W pamięci potomnych zapisał się jako wielki filantrop. Ogromną ilość leków i medykamentów rozdawał ubogim za darmo. W 1870 roku było to 50% wszystkich wydanych przez niego lekarstw. Podobnie było podczas epidemii cholery w 1873 roku. Przekazał wtedy społeczeństwu bezpłatnie połowę leków ze swojej apteki oraz wielkie ilości środków do dezynfekcji. Jak większość czcigodnych mieszczan krośnieńskich w owym okresie, Wojciech Pik był propagatorem oświaty, kultury oraz sztuki. Interesował się literaturą, posiadał okazały księgozbiór, działał w Lwowskim Towarzystwie Sztuk Pięknych. W 1877 roku potępił praktykowane przez innych aptekarzy rozsyłanie klientom na święta kadzidełek i marcepanów. W zamian zaproponował, aby raz w roku wspomagali miejscową szkołę konkretną sumą pieniędzy, jak też sam uczynił.
Rodzina Pików była bardzo liczna. Wojciech i Maria mieli dziesięcioro dzieci. Najstarszy syn Franciszek poszedł w ślady ojca i został farmaceutą. Jednak nie pigularski fach zadecydował o jego miejscu w historii, chociaż parał się tym rzemiosłem przez niemal całe swoje życie. Otóż ten absolwent farmacji na Uniwersytecie Jagiellońskim, znany pod pseudonimem „Mirandola”, zasłynął jako wybitny poeta okresu Młodej Polski oraz tłumacz wielu dzieł światowej literatury. Był też wspaniałym nowelistą a i zahaczył o literaturę dla dzieci. Jako działacz Polskiej Partii Socjalistycznej współpracował z niemal wszystkimi liczącymi się w tamtym okresie pismami socjalistycznymi. Przetłumaczył ponad dwieście tomów z literatury angielskiej, niemieckiej, włoskiej oraz skandynawskiej. Zostawił po sobie ogromny dorobek literacki.
Życie Franciszka Pika Mirandoli było bardzo burzliwe. W szesnastym roku życia zmarł jego ojciec. Wtedy to korczyński proboszcz, ksiądz Jan Szabaj przekonał jego matkę, aby młody Franciszek poszedł w ślady ojca i został farmaceutą. Nie było to takie proste, bowiem przyszły wielki poeta i tłumacz otrzymał oceny niedostateczne z łaciny, greki oraz matematyki w pierwszym półroczu piątej klasy gimnazjum. Jednak dzięki koneksjom zawdzięczanym pokrewieństwu z Ignacym Łukasiewiczem oraz niezwykle wysokiej pozycji zmarłego ojca w świecie aptekarskim, został przyjęty na praktyki farmaceutyczne za nieformalną zgodą Gremium Aptekarzy Galicji Wschodniej w Krakowie. Franciszek niezbyt garnął się do nauki zawodu, jednak posłusznie spełniając wolę matki podjął praktykę w rzeszowskiej „Aptece Pod Nadzieją”, prowadzonej przez syna dawnego współpracownika Łukasiewicza, Antoniego Karpińskiego. W 1890 roku przeniósł się do Krakowa i kontynuował praktykę u dawnego przyjaciela Łukasiewicza – Fortunata Gralewskiego w „Aptece Pod Złotym Tygrysem” przy ulicy Szczepańskiej. Po pozytywnym zdaniu egzaminów kontynuował praktyki w „Aptece Pod Gwiazdą” przy ulicy Floriańskiej do końca sierpnia 1891 roku, by we wrześniu rozpocząć studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po skończeniu studiów wrócił do „Apteki Pod Gwiazdą”. W 1893 został powołany do wojska i kierował apteką przy szpitalu garnizonowym w Przemyślu. W następnych latach dzielił czas między pracę a zagraniczne studia w Paryżu, Berlinie i Heidelbergu. W 1895 roku wrócił do Krosna aby ratować podupadającą rodzinną „Aptekę Pod Jednorożcem”. W 1905 roku sprzedał ją Wincentemu Wojtykiewiczowi . Do wybuchu wojny światowej, dzierżawił lub posiadał na własność apteki w wielu miastach. Podczas wojny rozstał się z farmacją i całkowicie poświęcił literaturze. Powrócił do zawodu pigularza z nastaniem pokoju i z różnym skutkiem uprawiał go do swojej śmierci w 1930 roku.
Dosyć już tego odpoczynku w cieniu kamienicy nr osiem, czas kontynuować nas spacer. Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów by natknąć się na dom, którego mury pamiętają niezwykłych swoich mieszkańców.
Budynek przy ulicy Jana Szczepanika, kiedyś miejsce zamieszkania tego legendarnego wynalazcy, zwanego polskim Edisonem. Zostawmy jednak tę postać na inny spacer a zajmijmy się późniejszym lokatorem owego domu. W 1888 roku kamienicę tę zakupił jeden z najsłynniejszych i najzacniejszych lekarzy Królewskiego Wolnego Miasta Krosna – Dionizy Mazurkiewicz. Urodził się dziesiątego dnia, miesiąca maja, Roku Pańskiego 1845 w Ostałowicach w powiecie tarnopolskim. Wzrastał w atmosferze Wiosny Ludów, kształtowany przez patriotycznie ukierunkowane otoczenie. Jako uczeń piątej klasy lwowskiego gimnazjum, wyruszył w 1863 roku z Krosna, aby zaciągnąć się do oddziału Marcina Lelewela Borelowskiego. Trzydziestego maja w bitwie pod Chruśliną został ciężko ranny. Podczas szalejącej w latach 1872- 73 na terenie Galicji epidemii cholery, niezwykle zaangażował się w jej zwalczaniu. Prawdopodobnie doświadczenia wtedy zdobyte skłoniły go do studiowania medycyny. W latach 1873 – 1879 studiował w Grazu oraz Wiedniu w efekcie czego 22 lipca 1879 roku uzyskał tytuł doktora nauk medycznych. Doktor Mazurkiewicz był w Krośnie lekarzem kolejowym, wojskowym (58 Galicyjskiego Batalionu Obrony Krajowej) i sądowym. Działał w wielu związkach i organizacjach jak Towarzystwo Zaliczkowe, Towarzystwo „Zgoda”, Towarzystwo wyrobu szat liturgicznych. Był też krośnieńskim rajcą. Przyjaźnił się z wieloma artystami, był miłośnikiem sztuki. Bywał częstym gościem w prowadzonym przez księdza Bronisława Markiewicza zakładzie wychowawczym dla ubogiej młodzieży w Miejscu Piastowym. Podczas gdy ówczesny biskup przemyski Józef Sebastian Pelczar zawzięcie zwalczał to szlachetne dzieło Markiewicza, Dionizy Mazurkiewicz wspomagał je, wszelkimi siłami roztaczając opiekę medyczną nad wychowankami michalickich placówek oświatowych.
21 czerwca 1902 roku zmarł doktor Dionizy Mazurkiewicz, sto lat później Muzeum Podkarpackie ufundowało tablicę ku jego czci na ścianie domu w którym mieszkał, przy ulicy Jana Szczepanika.
Spacerujmy dalej. Minąwszy gmach sądu wychodzimy wprost na spiżowy pomnik najsłynniejszego polskiego farmaceuty – Ignacego Łukasiewicza. Po prawej stronie Placu Konstytucji Trzeciego Maja stoi budynek znany wszystkim krośnianom. Od zawsze przecież w domu tym mieści się słynna „Apteka Pod Barankiem”. Historia tej placówki również sięga czasów Autonomii Galicyjskiej. Była to bowiem druga obok „Jednorożca” apteka w Krośnie. Otworzył ją absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Mieszkowski w roku 1909.
Zabezpieczeniem farmaceutycznym ubogiej ludności zajmowały się również rezydujące po sąsiedzku w prowadzonej przez siebie ochronce siostry józefitki. Posiadały one nieźle zaopatrzoną apteczkę. Zmieniały chorym opatrunki, stawiały bańki. Pomagały w wykonywaniu zaleceń lekarskich. Kilkaset metrów dalej zakończymy nasz spacer. Doczłapmy zatem do placu tradycyjnie zwanego rondem, który faktycznie nigdy rondem nie był. Minąwszy ów plac skręćmy w prawo. Tam to znajduje się uliczka przy której posadowionych jest kilka ciekawych architektonicznie budynków. Wybudowane w latach trzydziestych dwudziestego stulecia, przez czołowych architektów owego okresu wille, niezwykle eleganckie a zarazem funkcjonalne, cieszą oczy swoim modernistycznym pięknem. Jednak podziwianie tych domostw nie było głównym celem naszej przechadzki w te strony.
Przyszliśmy tutaj ze względu na patrona tej ulicy. Doktor Teodor Walsleben. Krośnieński Judym, lekarz ubogich krośnian. W latach 1902 do 1908 pełnił on funkcję dyrektora krośnieńskiego szpitala. Po rezygnacji z tego stanowiska prowadził wyłącznie prywatną praktykę lekarską. W swojej posłudze medycznej docierał do najuboższych mieszkańców, niosąc im bezinteresowną pomoc. W 1914 roku został powołany do wojska austriackiego. Nasz krośnieński medyk trafił do przemyskiej twierdzy, chluby cesarstwa austrowęgierskiego. Ten niezwykle silnie ufortyfikowany bastion, broniony przez wielotysięczną armię złożoną z żołnierzy wszystkich narodów będących pod panowaniem Habsburgów wydawał się w owych czasach miejscem bezpiecznym, którego żadna armia nie zdoła zdobyć. Niestety stało się inaczej. Wojska rosyjskie po morderczych walkach zdobyły twierdzę. Anegdota z tamtych czasów wspomina, że dotkniętemu sklerozą cesarzowi Franciszkowi Józefowi doniesiono, że Przemyśl padł. Dobrotliwy monarcha podobno zasmucił się i rzekł „ szkoda, to był taki zdolny oficer!”. Niestety Teodorowi Walslebenowi nie było wtedy do śmiechu. W wyniku upadku przemyskiej fortecy dostał się do niewoli rosyjskiej. Warunki w obozie jenieckim były fatalne, brud, niedożywienie, trapiące więźniów choroby. Pan Teodor jak mógł, tak pomagał cierpiącym współtowarzyszom niewoli. Lecząc chorych jeńców sam zapadł na tyfus, dolegliwość dziesiątkującą wówczas „pensjonariuszy” rosyjskich kazamatów i 31 grudnia 1915 roku zmarł w obozie w Taszkiencie. W sporządzonym przez siebie testamencie zapisał krośnieńskiej gminie katolickiej dwie parcele z przeznaczeniem na budowę przytułku dla ubogich. W okresie międzywojennym wolę doktora Teodora Walslebena wykonano.
Zakończyliśmy nasz spacer po jesiennym Krośnie śladami zacnych lekarzy i farmaceutów. Nie pozostaje nic innego, tylko życzyć wszystkim dużo zdrowia. Bo w dzisiejszych czasach aby chorować trzeba mieć końskie zdrowie.
Tadeusz Gajewski
|
|
|
|
|
|
|
stronę odwiedziło już 52181 odwiedzający (128443 wejścia) tutaj! |
|
|
|
|
|
|
|