Jak to z upadkiem obyczaju picia węgrzyna upadał obyczaj łowiecki…
czyli Łowy królewskie od Batorego do Sasów
Wymarły bezpotomnie dynastie prastare, władanie nad krainą czyniące, gdzie rzeka Wisła swe wody przez wieki toczy a dumny biały orzeł, w czerwonej poświacie zachodzącego słońca, pieczę nad ludem wolnym, rycerskim sprawuje.
Nastały tedy czasy, gdy stan szlachecki wolną elekcyją władcę nowego obierał.
Przeróżni to byli królowie, jednakowoż księgi pożółkłe starością wertując, taki koncept wyraźnie widzieć się zda, iż póki król z lubością niepogody i trudy łowieckie znosił, póki zamiłowanie w myślistwie miał i miast wodnistymi berbeluchami, francuskimi winami zwanymi, najprzedniejszym węgrzynem pragnienie gasił i królewskim tokajem toast za pomyślność ojczyzny wznosił – majestat Rzeczypospolitej blaskiem swojej potęgi jaśniał pośród krajów Europy.
Krótko panował w Rzeczypospolitej zniewieściały Francuz Henryk Walezy. Wszak zamiast przedniego węgrzyna, francuskie sikacze pijał, takoż do łowów z sokołami przez swoje zniewieścienie zdatny nie był. Jeno jastrzębie trzymał jako że ptaki owe tężyzny fizycznej od łowcy nie wymagały, ani umiejętności hippicznych. Jedyne co po owym królu ostało się w kniejach polskich, to obyczaj zdobienia czapek piórami wszelakimi. Od owego czasu szlachta czaple pióra w czapy futrzane ku ozdobie wtykała.
Z nastaniem Roku Pańskiego 1576 powrócił w knieje Korony i Litwy prastary obyczaj łowiecki a to za sprawą wstąpienia na tron Rzeczypospolitej księcia Siedmiogrodu Stefana Batorego. Wielki to władca był co życie swoje monarsze równo miedzy wojenne i łowieckie rzemiosła dzielił. On to wprowadził do uzbrojenia szablę a na stoły pańskie węgierskie wina, bez których przez wieki nijaka biesiada myśliwska obejść się nie zdała. Aby obyczaj polowań z sokołami utrzymać, nakazał miłościwy władca by w Roku Pańskim 1581 do Grodna sprowadzono najświetniejszych sokolników jakich Europa znała i w grodzie owym szkołę sokołów uczynił.
Gospodarz z króla był przedni, takoż i o zwierza dzikiego w puszczach pomieszkującego zadbać potrafił.
Mając na uwadze liczebność zwierza, nad sposobami ochrony frasował się wielce i mateczne zwierzyńce zakładać kazał, aby w nich rozmnożony , na powrót wolność odzyskiwał. Nie był król łasy na wielkie łowy, drobnym zwierzem zadawalał się, z wielką atencją na zająca się wypuszczając. Batory tak myślistwu duszę zaprzedał, ze ani pora dnia ani pora roku przeszkodą mu nie była. Przeto w przeróżnych opresjach bywał, o czem oświecony Pan heraldyk Kasper Niesiecki świadectwo na piśmie dał. Król w litewskiej puszczy oko w oko z rozjuszonym niedźwiedziem stanął i pewnie legł byłby pod pazurami bestyi, gdyby nie dworzanin jego zaufany, Wielmożny Pan Marek Sobieski, który to w szablę jedynie uzbrojony, zwierza ubił.
Miłościwie panujący od Roku Pańskiego 1587 Zygmunt Trzeci Waza nijakiej atencji do polowań nie czuł. Władca ów rzemiosła myśliwskiego uprawiać nie raczył. Los zwierza dzikiego jednak na sercu monarszym trzymał i pisma podwładnym urzędnikom słał, aby ginącego zwierza opieką otoczyli. Jako że ostatni turowie w Ziemi Sochaczewskiej puszczę zamieszkiwali, posłał Miłościwy Król pismo do Jaśnie Wielmożnego Pana Starosty Sochaczewskiego, w którym to piśmie stało co następuje:
„ skazujemy i znajdujemy, aby poddani wsi Jaktorowa, tam gdzie turowie bywają i pastwiska swoje albo stanowiska mają, bydła swego nie ganiali, a traw na pożytek swój nie kosili ani obracali, gdyż ta wieś nie tak dalece dla dobytków ich, jako dla turów i takiego zwierza wczasu jest posadzona i wolnością obdarzona. Starosta Sochaczewski ma tego przestrzegać, jakoby puszcza nasza, gdzie tur przebywa, od poddanych przerzeczonych pustoszona nie była, żeby turowie, zwierz nasz, mieli swe dawne stanowiska”
Na nic jednak starania królewskie się zdały i z nastaniem Roku Pańskiego 1627 ostatni tur bezpotomnie pomarł.
Syn Zygmunta III – Władysław IV po ojcu zamiłowanie do ochrony stworzenia dzikiego przejął, ale odwrotnie niż ojciec wielką atencję do łowów wszelakich posiadł .Zamiłowanie owe takoż i ogromna słabość dla węgierskiego wina, czyniła go w zachowaniu swoim do Stefana Batorego podobnym. Zgon jego również taki jak u Batorego był, podczas łowów. Władysław na wystawne polowania grosza nie trwonił, jeno nieliczną służbę trzymając. Wina zaś na jego stoły dostarczał Jego Królewskiej Mości Faktor i Serwitor Robert Gilbert Porteous Lanxeth zwany przez potomnych Robertem Wojciechem Portiusem- Szkot osiadły w z Królewskim Wolnym Mieście Krośnie.
Zakładał przeto Władysław zwierzyńce w Puszczy Białowieskiej, gdzie zwierz wszelaki mnożyć się mógł i zakazał bez glejtu królewskiego do puszczy wstępować. Wielkie uważanie miał król dla upolowanej gadziny. Onegdaj bawiąc z sokołem, czaplę białą pozyskał, a drapieżca ofiary życia nie pozbawił. Nakazał ptaka leczyć i zaopatrzywszy w pierścień złoty z inskrypcją przez grawerów królewskich poczynioną, po czem wolnością obdarzył. Latała sobie wolno owa czapla aż do dnia 16 lipca Roku Pańskiego 1677, kiedy to sokół miłościwie wtenczas panującego Króla Jana III Sobieskiego na chwałę królewską go złowił o czem osobiście Miłościwy Monarcha w raptularzu odnotował.
Jan II Kazimierz takoż do łowów jak i szklanicy wybornego tokaju, prosto z zempleńskich winnic przez imć Roberta Portiusa sprowadzanego, zamiłowanie wielkie miał. Jednak władcą ani zapobiegliwym ani roztropnym nie był. Gdy kraj najazdami pustoszon był, on swoim uciechom się oddawał i grosz na nie trwonił, a na żołnierza zaciężnego szkatuły krolewskiej żałował, jednak następca jego Michal Korybut Wiśniowiecki, ani do łowów ani do wojennego rzemiosła talentów nie posiadał. Nijak się w ojca swego, sławnego księcia Jeremiego – wojewodę ruskiego nie wdał i nijakich przymiotów po rodzicielu swoim nie odziedziczył. Przeto w opowieści, tych władców jedynie zdaniem jednym wspomnę.
Ostatnim wielkim władcą obyczaj starodawny w poważaniu mającym i Rzeczypospolitą w potędze zachowującym był zbawca chrześcijańskiej Europy, pogromca Turków, Miłościwie Panujący król Jan Trzeci Sobieski. Po kądzieli był prawnukiem hetmana Żółkiewskiego. Młodzieńcem będąc skrzętnie wszelakie nauki pobieral i swiata szmat przemierzył, by wróciwszy do Rzeczypospolitej, wojennemu rzemiosłu bez reszty się oddać. Nie był to czas jeno chwały i splendoru. W księgach skrybów uczonych spisano, jako pułkownik Sobieski prawowitego króla porzucił i wraz z wojskiem kwarcianym na służbę do Karolusa Gustawa przeszedł. W porę jednak defekt swój naprawił i w pół tuzina miesięcy obóz uzurpatora opuściwszy, męstwem i roztropnością w polu, winy swoje odkupił. Liczne wiktorie ojczyźnie palonej i grabionej przysporzył, takoż krwią, roztropnością i wielkością ducha swego na elekcyjną koronę królewską zasługi zebrał. Osiemnastowieczny biograf, Francuz, ksiądz Foyer w księgach swoich takowe świadectwo Janowi Sobieskiemu dał: „nie będąc z krwi królewskiej miał duszę królów".
Wielki to rycerz był i wielki łowca. Dbał o swą dziedzinę jak na dobrego gospodarza przystało. Dla wszelkich spraw królestwa baczenie miał należne, wszelkiego gospodarstwa pańskim okiem doglądał na chwałę i pożytek Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Ogrodnikiem był przednim i bartnikiem wybornym, takoż konie śmigłe hodował jak i psów całe mnóstwo do wszelkich łowów specjalnie układanych. Dwory myśliwskie budował a przy owych dworach parki przepyszne i ogrody, gdzie własnymi królewskimi dłońmi drzewa nasadzał. i psiarnie, takoż stadniny przy dworach usadawiał. Najznamienitsze posiadłości królewskie za sprawą monarszej gospodarności były w Wilanowie, Pilaszkowicach, Olesku. Wielkie poważanie wśród szlachty jak i panów możnych król Jan posiadał i roztropnością swoją do naśladowania skłaniał. Władca nasz ogromny podziw u zagranicznych gości wzbudzał i rozpisywali się o potędze i splendorze Rzeczypospolitej jak choćby komediopisarz i poeta francuski Jan Regnard. Dla onego skryby kraina nasza jawiła się jako istny raj do łowów stworzony jakiego drugiego z całym bożym świecie znaleźć nie sposób.
Dnia 18 miesiąca czerwca Roku Pańskiego 1696 ducha Bogu oddał ostatni z wielkich władców Korony i Litwy.
W chwili owej czarne chmury nad Rzeczypospolitą Obojga Narodów zbierać się poczęły, znaki wszelakie na ziemi i niebie biegli wróżbici jako preludium upadku ludów orłem i pogonią związanych ogłaszali.
Nastały czasy straszne, takoż dla ludu prostego jak i oświeconej szlachty. Zwierz dziki w kniei dziwnie niespokojnym się uczynił, jakby czas zagłady i wielkiej rzeźby przeczuwając.
Za sprawą magnatów sprzedajnych tron Najjaśniejszej tłuste zady okrutnych i swawolnych Sasów przysiadły. Obcy obyczaj do dworów i pałaców saską modłą wprowadzon, jął wypierać takoż strój polski jako i rycerski ceremoniał, przez wieki tak w polu jak i w kniei trzymany i hołubiony. Poszły tedy w niepamięć szlachetne zmagania ze zwierzem dzikim, puszcze odwieczne zamieszkującym, ceremoniał zaś, cześć należną ubitemu zwierzowi dający zaniknął w huku i zgiełku saskich orgii, które łowy królewskie, w rzeźnię i teatrum tragiczne przemieniły. August II zwany na wzgląd jego okrutnej siły Mocnym, w początkach swego panowania, bywało że jeszcze sam ze zwierzem w szlachetnej walce się zmagał, prędko jednak diabelskimi podszeptami skuszon, nakazywał wszelaką gadzinę w kniejach łowić i do zwierzyńców zwozić. Ogromne festyny jął czynić, bajońskie sumy trwoniąc, jak w Roku Pańskim 1724 w Marymoncie, gdzie do posług cztery tysiące niewolnego ludu zapędził, strzelców dwie setki ustawił, siedem setek statystów z myśliwska przyodzianych, takoż i panien w amazonkach, w altanach poustawiał. W knieję sieciami opasaną nazwoził król zwierza wszelakiego we wszytkich puszczach królestwa złowionego. Wielkie ilości zwierza okrutnego transportu przetrwać nie zdołało. Zagonioną przez szczwaczów i chłopów gadzinę, wprost na egzekucję napędzano. Możni magnaci chcąc majestatowi królewskiemu dogodzić i zasługi lubo zaszczyty zyskać, takież same rzezie i teatry czynić jęli, co okrutnie prawych i w tradycji narodowej chowanych obywatelów smuciło i gniewało.
Najpotężniejszym katem i czynicielem hatakomby był August III. Takich igrzysk najokrutniejsi cezarowie rzymscy nie czynili, jakie spustoszenie ten Sas w kniejach sposobił. Człek to był bez rozumu i bez serca. Za nic miał wszelkie stworzenie, byle uciechom swoim folgować. On to do ruiny takoż królestwo doprowadził jak i lasy z żywiny dzikiej ogołocił.
Głośno w całym świecie było i złej sławy przyniosło za sprawą masakry co w dniu 27 miesiącu sierpniu Roku Pańskiego 1752 się odbyła . Paskudny zaprawdę charakter miał ów władca a ponoć jeszcze paskudniejszą małżonkę posiadał, która brzydka niczym grzech śmiertelny była i mimo iż do dewotek największych w Europie się liczyła to w okrucieństwie swoim równych nie miała. Sama jedna w czas owej masakry dwadzieścia dwa żubry życia pozbawiła.
Ostatni z królów, Stanisław August Poniatowski, niewiele od poprzedników swoich odbiegał. Człek to był o wielkich zdolnościach i ogromnym wykształceniu, jeno talenta swoje trwonił na zbytki, do odbudowy potęgi Rzeczypospolitej zbytnio ręki nie przykładając. Kochanek carycy Katarzyny II bardziej o kolekcje zbieranych dzieł zabiegał, gmachy różniste stawiał i namiętnie je przebudowywał, modom obcym ulegał. Do łowów nijakiego zamiłowania nie posiadał ani do rzemiosła wojennego. Wzorem Sasów czynił rzezie i teatralne spektakle, łowami królewskimi je nazywając
Tak to upadła Najjaśniejsza Rzeczypospolita za sprawą rozpusty i zaniechania rycerskiego obyczaju, na łowach przez wieki pielęgnowanego. Póki zwierz wolny w kniei biegał a rycerz zaprawę do obrony ojczyzny na myśliwskim rzemiośle uskuteczniał i godnym ceremoniałem uważanie dla zwierza oddawał, węgierskim winem toast na chwałę i pomyślność wznosząc, to Orzeł Biały i Pogoń dumnie nad ziemiami tymi patronat sprawowały a obce hordy na majestat Najjaśniejszej baczenie mając, słupów granicznych zwalać się nie ważyły.
O czym skrzętnie spisał ku wiadomości Waszych Czytelniczych Mości, namiętny miłośnik węgrzyna takoż piewca tradycji i obyczaju łowieckiego, skryba skromny Koła Łowieckiego PONOWA z Królewskiego Wolnego Miasta Krosna
Tadeusz Gajewski