„Kiedy będą rozbierać
co zostanie po mnie,
wiedz ,że zapisałem ci złota tyle
ile wiosną da się zebrać z kaczeńców
po Komborni , po Korczynie”
Jan Zych – Pan Na Korczynie
Osiem lat temu 23 sierpnia 1995 roku zmarł w Meksyku najwybitniejszy poeta ziemi krośnieńskiej Jan Zych z Korczyny. Debiutował w 1955r. tomikiem „Zielone skrzypce”, w 1961 „Wędrująca granica”,w 1965 r. „Układ serdeczny” 1972r. „Pochwała kolibra”i w 1978roku „Blizny po świetle”. Był wybitnym znawcą i genialnym translatorem poezji i prozy bułgarskiej , serbskiej , czeskiej, rosyjskiej, hiszpańskiej , francuskiej i iberoamerykańskiej. Tłumaczył polską poezję na język hiszpański.
Któż z naszego pokolenia czterdziestolatków nie pamięta wzruszenia wywołanego zamieszczonym w podręczniku do języka polskiego wierszem „Kiedy przyjeżdżam” . Byliśmy dumni , że dzięki Janowi Zychowi nasze miasto i spiżowy pomnik Ignacego Łukasiewicza zostały przybliżone naszym rówieśnikom w całym kraju. Niestety , pamięć ludzka jest ułomna . Niewielu mieszkańców Krosna i Korczyny pamięta o tej wielkiej postaci ,a młodzieży jego nazwisko i dokonania są praktycznie nieznane .Jesteśmy mu winni,aby pamięć o „Panu Na Korczynie”, jak nazywali go koledzy z krakowskiego środowiska literackiego powróciła, jak w jego wierszu:
„W sprawie zapominania”
Są w jednym domu drewniane schody;
możesz je spalić,
muzyków upić winem i miodem,
żeby nie grali.
Możesz zaorać wąziutkie ścieżki
o zmierzchu siwym,
ażeby wyrósł łubin niebieski
albo pokrzywy.
Cały dom w pustkę przemienić możesz,
zasadzić głogi,
aby nie było o żadnej porze
powrotnej drogi.
Ale nie można odsunąć wspomnień
jak lampkę wina.
Ten , kto powtarza co dzień „zapomnę” ,
nie zapomina.
Zielem zarosną ścieżki , lecz pamięć
- nie ma ratunku –
pamięć powróci tymi schodkami
do pocałunku .
Dom rodzinny położony na wzgórzu w pewnym oddaleniu od pozostałych zabudowań przysiółka Łazy . Wyżej domu stał należący do rodziny wiatrak , z którego rozciągała się panorama Komborni , Korczyny i Krosna. W tej scenerii urodził się w 1931 roku najstarszy z ośmiorga dzieci Anieli i Józefa Zychów - Jan. Tam w krótkich drelichowych spodenkach zamiast psocić z kolegami i strzelać z procy do ptaków , namiętnie szukał wśród pól i łąk baśniowych zielonych skrzypiec świerszczy o których opowiadała mu matka w długie zimowe wieczory.
Debiutancki tomik „Zielone skrzypce” to cały obraz dzieciństwa .
„Gdzieś tu w Korczynie
są rozrzucone
wspomnień dzieciństwa
ostre kamyki.
Serdecznie dzisiaj
patrzę w tę stronę –
tu się uczyłem
kiedyś muzyki”
Są to pieśni tęsknoty za korczyńskimi krajobrazami , przyrodą w której wyrósł i ludźmi których kochał. To wspomnienie dziadka Piotra :
„W dymnej chałupie w Czarnorzekach
przy drgającym płomyku brzozowego łuczywa
mój dziadek buty wieczorami klepał.”
Ojca:
„ Na Węglówce , za szumiącym borem,
w szybie naftowym młodość twoja.
Czarną ropą płynęły wieczory
i rzadko książkę miałeś w dłoniach”
Po ukończeniu szkoły podstawowej w Korczynie uczęszczał do gimnazjum i liceum w Krośnie. Do Krosna chodził piechotą ponieważ pieniądze , które dostawał na bilet autobusowy wydawał na książki , namiętnie zbierane od wczesnego dzieciństwa.
Okres nauki w liceum to pierwsze próby poetyckie, pierwsza miłość opisane później
we wzruszającym wierszu „Krosno”
„Każda ścieżka w miasteczku tym –
temat do wiersza.
Tam wyrósł pierwszy dźwięczny rym
i miłość pierwsza”
To nauka do późnej nocy przy naftowej lampie(elektryczność do domu rodzinnego dotarła dopiero w 1950 roku). „To dobra lampa” napisał później w swoim najbardziej znanym wierszu, poświęconym Ignacemu Łukasiewiczowi, który go „wywiódł z czarnych wieczorów i w jasne księgi wprowadził”.
Po maturze rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Ten czas to burzliwe , pełne dyskusji i twórczych sporów noce w akademiku , to pierwsze fascynacje poezją bułgarską , czeską, serbską, hiszpańską. Następnie praca w wydawnictwie literackim z którym był związany do końca swoich dni.
Przyjeżdżając w rodzinne strony odbywał długie spacery po ścieżkach swojego dzieciństwa, odwiedzał swoich krośnieńskich przyjaciół : Zenona Zgrycha , Kazimierza Górawskiego , Adolfa Marczaka . W krośnieńskim liceum urządzał spotkania poetyckie i wykłady z literatury.
Bratowa - Elżbieta Zych wspomina o wielkiej niespełnionej miłości do pięknej nauczycielki z Komborni . Chodził wtedy nieszczęśliwy całymi dniami po łąkach i polach między Kombornią i Korczyną , przysiadywał na miedzach i przeżywał wewnętrzne katusze. Echa tej miłości są silnie wyczuwalne w jego wierszach ze zbioru „Wędrująca granica” oraz późniejszych.
Jego mieszkanie na poddaszu budynku związku literatów przy ulicy Krupniczej 22 w Krakowie było potężnym składem książek , na które wydawał wszystkie pieniądze, Był to swoisty klub literacki pełen odwiedzających Jana Zycha pisarzy , poetów, ludzi kultury , to nie kończące się dyskusje i wieczory poezji. Brat – Stanisław, każdorazowo gdy wracał z pracy w poszukiwaniach naftowych zatrzymywał się na jedną noc w mieszkaniu Jana.
Słuchali razem muzyki z wielkiej kolekcji płyt . Przeważała tam twórczość południowoamerykańskich Indian. Płyt tych nie pozwalał nikomu dotykać , z nabożną czcią
osobiście wkładał płyty do gramofonu i delikatnie opuszczał igłę uważając żeby nie dopuścić do najmniejszej ryski .Rosła wtedy jego największa pasja – iberystyka.
Zafascynowany kulturą Ameryki Południowej w 1965 roku wyjechał do Meksyku na dwuletnie studia.
Przetłumaczył na język polski szereg pozycji z prozy iberoamerykańskiej. Najbardziej znana
To Gabriel Garcia Marquez „Zła godzina” oraz wiele utworów poetyckich w tym wielki zbiór poezji największego chilijskiego poety- Pablo Neruda. Wykładał język hiszpański na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Kuzyn - Jan Fedak wspomina , że będąc studentem AGH złożył wizytę poecie i został przyjęty herbatą . W pamięci utkwiły mu słowa, że ma szczęście bo jest herbata , przeważnie nie było , na jedzenie też brakowało pieniędzy . Jan Zych żył pracą zapominając o przyziemnych sprawach bytowych. Pracował nocami , dzwonki pierwszych rannych tramwajów oznajmiały mu, że czas położyć się spać. W tym czasie przełożył na język polski
utwory najwybitniejszych poetów słowiańskich . Najsilniej związany był z poezją bułgarską. Większość autorów tłumaczonych wierszy znał osobiście , z wieloma się przyjaźnił. Twierdził ,że „ Tłumaczenie , a szczególnie tłumaczenie poezji powinno być ofiarowaniem przyjaźni”.
W czasie pobytu w Meksyku poznał Celię Arnandes Estewes , swoją przyszłą żonę z zawodu psychologa . Ślub wzięli w Krakowie. W 1977 roku urodziła się córka Joanna.
Wkrótce opuścili Polskę i zamieszkali na stałe w Meksyku . Tam urodziła się druga córka
-Paulina. Ostatni raz przyjechał w rodzinne strony w październiku 1980 roku.
Okres meksykański to tłumaczenia literatury hiszpańskojęzycznej na język polski i polskiej poezji na język hiszpański, to zgłębianie interesującej go od lat kultury indiańskiej. Do swoich talentów literackich dołożył metalorytnictwo i z pasją przenosił na metal motywy indiańskich ikon. Borykał się z ciągłymi problemami finansowymi – z przekładów nie był w stanie utrzymać rodziny , żyli praktycznie z dochodów Celii prowadzącej prywatną praktykę psychologiczną. Ostatnie lata to walka z chorobą. Równo rok przed śmiercią napisał do swojej siostry Bronisławy Pitery długi list opisujący dwuletnią gehennę jaką przeszedł, liczne operacje ,chemioterapie , krwotoki , uszkodzenia nerwu twarzy, a w efekcie częściowy paraliż. W liście tym prosi siostrę, aby mu dokładnie opisała losy wszystkich członków swojej licznej rodziny , jak radzą sobie w nowej sytuacji , czym się zajmują . Zaznaczył, że córka Paulina , wówczas trzynastoletnia dziewczynka, jest bardzo ciekawa tych wiadomości. Zadziwia to, że mimo choroby nadal pracował i optymistycznie patrzył w przyszłość.
„Nie załamuję się, staram się pracować , choć męczę się szybciej niż dawniej. Wyszedł tomik Różewicza w moim przekładzie na hiszpański , wyjdzie niedługo duży tom wierszy Miłosza, a w Krakowie dwa lata temu wyszedł tom Octavio Paza „Labirynt samotności”, który leżał tam dziesięć lat, bo cenzura nie puszczała. To przekłady z polskiego i na polski.
Nie pisałem dawno własnych wierszy, chciałbym trochę popisać, mam cztery zeszyty notatek. Może coś z tego zostanie”
Nie ma już wiatraka na wzgórzu . W domu rodzinnym mieszkają obcy ludzie , na ścianie nie ma już lampy naftowej, przy której napisał swój pierwszy wiersz
Ale przy ścieżkach jego dzieciństwa nadal świerszcze grają na zielonych skrzypcach.
Idźcie w sobotę 23 sierpnia w rocznicę jego śmierci na korczyńskie łąki. Posłuchajcie ich śpiewu. Może uda wam się rozpoznać jakie metrum grają kiedy świerszczowi smutno.
On to potrafił.
Krosno 3.08.2003 Tadeusz Gajewski
Publikowany w tygodniku "Nasz Głos"